Witam!
Jak wiadome nowy AC IV Black Flag miał swoją premierę już kilka tygodni temu. Wiele osób powiedziało by mi, że z tą recenzją się spóźniłem. Jednak jak wiecie nie będzie to kolejna nudna recenzja w stylu ale gra jest zajeb.. tam ma parę niedociągnięć ale i tak zaje... Nie wolno recenzentowi przecież pisać, że coś jest fajne tylko dlatego, że ten tytuł ma renomę. Nie wolno nigdy lecieć populistycznie :). Od razu zaznaczę, że jest to pierwsza część recenzji. Druga ukaże się wtedy gdy przejdę cała grę.

Zacznijmy, więc tym razem nie od samej rozgrywki, a od fabuły. Jak wiemy z poprzednich część Desmonda szlak trafił. No po prostu kopną w kalendarz i już. Nic dodać nic ująć to w sumie nasza wina :D. Wcielamy się więc w postać... No właśnie kogo to zbytnio nie wiadome. Jesteśmy już od początku gry w siedzibie Abstrego w Kanadzie. Jednak nie jest to typowe laboratorium badawcze, bowiem siedziba to odpowiada za tworzenie gier opartych na wspomnieniach znanych ludzi. Dowiadujemy się już na początku, że Abstrego współpracuje ze studiem (jak nie trudno się domyślić UBISOFTEM :D) odpowiedzialnym za tworzenie superprodukcji.